Pages

Monday 30 December 2013

Boska komedia - element historii Karoliny Lanckoronskiej



Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie


Boska KOmedia

http://pl.wikipedia.org/wiki/Boska_Komedia

Friday 1 November 2013

Eloquent nude 2007 about Edward Weston


http://vod.pl/inteligentna-nagosc,79991,w.html


Opowieść o wybitnym fotografie Edwardzie Westonie i jego związku z piękną Charis Wilson, której akty należą do najbardziej znanych dzieł Westona. Inteligentna nagość to intrygująca wariacja na klasyczny temat i kolejna próba odpowiedzi na odwieczne pytanie: czy Pigmalion może znaleźć szczęście z Galateą?

Edward Weston był jednym z najwybitniejszych twórców amerykańskiej fotografii pierwszej połowy XX wieku. Początkowo zafascynowany piktorializmem, w latach 20. porzucił go na rzecz "czystej fotografii", stając się jednym z pionierów nowego stylu. Twierdził, że aparat ma unikalną właściwość przekładania rzeczywistości na papier, chwytania konkretnego miejsca i czasu. W równym stopniu co ciała nagich modelek interesowały go nadmorskie skały, muszle i formy roślinne. Zarówno w naturze, jak i w ludzkim ciele odnajdywał fascynującą grę kątów, delikatną modernistyczną linię, frapującą fakturę.

Jako artysta cały czas wzbogacał swój warsztat – podczas gdy mekką amerykańskiej bohemy w latach 20. był Paryż, on wybrał się do Meksyku, gdzie współpracując m.in. z Fridą Kahlo i Diego Riverą zyskał nową, bardziej sensualną perspektywę rejestrowania rzeczywistości. W latach 30. był u szczytu sławy – jego prace wyróżniające się ostrością obrazu, skupieniem na detalu wyprzedzały ówczesne trendy, lansujące miękką, zamgloną fotografię.

W filmie o życiu Westona opowiada jego wieloletnia partnerka – Charis Wilson. Gdy poznali się w 1934 roku, on był uznanym artystą, a ona – nastolatką czerpiącą pełnymi garściami z życia kalifornijskiej bohemy. Dziś 90-letnia staruszka opowiada ze swadą, humorem i odrobiną nostalgii o najpiękniejszych latach swego życia. Jej nagie portrety to osobny rozdział w dziele Westona. To historia ich 12-letniego związku zaklęta w fotograficzną kliszę. Fascynacja naturalną cielesnością, mieszaniną niewinności i wyuzdania współgra z wielkim tematem Westona – naturą.

Sunday 28 July 2013

Andrée Putman



Andrée Putman (1925-2013), was a French designer who was known for her Minimalist, avant-garde furniture & interior designs. Her grandfather, Edouard Aynard founded Maynard & Sons bank. Her grandmother, Edouard’s wife, was Rose de Montgolfier, a descendant of the hot-air balloon inventors’ family. Her father could speak seven languages. Her mother was a concert pianist. She first aspired to follow her mother and build a career in the world of music, studying piano at the Paris Conservatory and winning the school’s highest award at age 20. But she became frustrated with music and turned to journalism, beginning her new life in 1950 at Femina magazine. From 1952-1958 she was a design columnist for Elle; and from 1960-1964 interiors editor at L’Oeil. All this while she was teaching herself interior design and styled the Prisunic department stores in Paris during the period 1958-1967. In the late 1950s, Andrée Aynard married Jacques Putman, art critic, collector and publisher. Together they moved in a world that was design aware and populated by the avant-garde, by painters and other artists. There were setbacks, including divorce, before she founded her own interior design consultancy, Écart, in 1978. Écart reissued classic Modernist furnishings from 1930s designers such as Eileen Gray, Mariano Fortuny and Pierre Chareau. Andrée Putman also began designing boutiques for well-known fashion designers such as Thierry Mugler (Paris, 1978), Yves Saint Laurent (15 stores in  the USA, 1980–1984), and Karl Lagerfeld (Paris, New York, Toronto, and Melbourne, Australia, 1980–85). Commissioned in 1984 to refurbish, on a tight budget, New York City’s Morgans Hotel, Andrée Putman shunned what she called the “vulgarity” of traditional luxury and opted instead for a streamlined yet opulent sense of comfort. She used her signature black-and-white checkerboard tiles throughout the hotel’s hallways and bathrooms, and she designed the lobby and guest room interiors in shades of gray. She subsequently received other important commissions, including interiors for the circular Wasserturm Hotel in Cologne, Germany (1990), which was converted from a water tower built in 1868, and for the Orchid Club House in Kōbe, Japan (1992). She also designed the interior of Air France’s Concorde jet (1993). Andrée Putman has received numerous prizes, among them the Interior Design Hall of Fame Award (New York, 1987) and the Grand Prix National de la Création Industrielle (Paris, 1995). Her later work has included sets for Peter Greenaway’s 1996 film The Pillow Book. She continues to create original designs in home furnishings, such as lighting, tableware, and fabrics, opening a new company under her own name in 1997.

www.studioputman.com

The Pillow book dir. Peter Greenaway

Wednesday 3 July 2013

Polowanie dir. Thomas Vinterberg 2012


 "Jagten", choć nie jest nowatorską propozycją, nie poszerza granic kina, angażuje widza głęboko. Duża w tym zasługa świetnej, stonowanej roli Mikkelsena i precyzyjnego scenariusza Vinterberga i Tobiasa Lindholma. Filmowi udaje się poruszyć mocno jakąś strunę w widzu, który coraz częściej słyszy o podobnych skrajnych przypadkach. Najlepiej świadczy o tym fakt, że to pierwszy canneński pokaz w tym roku, na którym brawa wybuchały już podczas seansu. Tak silnie kibicujemy bohaterowi i nie zgadzamy się na niesprawiedliwość, która go spotyka. Z analizą zjawiska i sposobem realizacji Vinterberg trafił w dziesiątkę.

Sunday 23 June 2013

The Strokes - Last Nite


Dancing Indian Midget


Massive Attack - Paradise Circus


Carmina Burana - O Fortuna

The cacophonic masterpiece that is O Fortuna was written in 1935 by German composer Carl Orff and is the opening and closing movements to Carmina Burana. It premiered at Frankfurt in Nazi Germany 1937. Originally designed by Orff as a staged concert with dancers and staging Carmina Burana later morphed into the concert hall cantata we know today. Carl Orff permitted commercial use of the piece where it reached mainstream audiences via TV and Cinema throughout the 60's & 70's in particular the UK 'Old Spice' ocean surfer adverts. This particular American orchestra & choir's rendition of O Fortuna seems to have blasted all other contenders out of the water. Bravo!

O Fortuno niby Księżyc nieustannie zmienna, ciągle rośniesz lub zanikasz ciemna lub promienna. Życie podłe wciąż kapryśnie chłodzi nas lub grzeje, niedostatek lub bogactwo jak lód w nim topnieje. Kołem toczy się Fortuna zła i nieżyczliwa, nasze szczęście w swoich trybach miażdży i rozrywa, z twarzą szczelnie zasłoniętą często u mnie gości, by na kręgach mego grzbietu grać swe złośliwości. Los zbawienia, cnót zasługi przeciw mnie są teraz, w mej słabości albo woli wspierały mnie nieraz. A więc zaraz nie mieszkając uderzajcie w struny i użalcie się nade mną, ofiarą Fortuny!

Friday 21 June 2013

Roger Ballen

PHOTOGRAPHS 1982-2009 Part 3: Outland

Roger Ballen talks about his past projects leading up to his current work in the celebrated exhibition ROGER BALLEN: PHOTOGRAPHS 1982-2009, on display at George Eastman House from Feb. 27-June 6, 2010.

Thursday 6 June 2013

wrocic

o fotografii - Marcin Sudzinski cd


Portrety pokryte patyną

Historia fotografii to, niemal od jej początków, nieprzeparta chęć i potrzeba ukazywania wizerunków ludzi. Wynikało to po części z technicznych możliwości, ale pewnie nie tylko. Sądzić należy, że dość szybko zorientowano się, iż to medium jest jakby stworzone do tego, by malowany konterfekt zastąpić fotografią. Nie bez znaczenia był tu czas potrzebny do jego realizacji, ale w niemałym stopniu też „obiektywność” wizerunku, a w późniejszym czasie możliwość jego powielania – a zatem i cena. Takiej postawie i rozumieniu jednej z funkcji fotografii zawdzięczamy dziś możliwość oglądania wspaniałych dagerotypów z połowy XIX w. tak znakomitych portrecistów jak Albert Sands Southwort i Josiah Jonson Hawes – Amerykanów, przez których bostońskie studio portretowe przewinęła się niemal cała ówczesna elita tego miasta. Podobnie myśleli David Octavius Hill i Robert Adamson – Szkoci, którzy poza portretowaniem edynburskiej socjety, fotografowali mieszkańców rybackiej wioski. Dwudziesty wiek to niebywały rozwój technologii, a zatem nowe możliwości, jakie ta technologia dawała fotografom-portrecistom. Yousuf Karsh, Arnold Newman, Irving Penn czy August Sander – że wymienię tych najwybitniejszych – zostawiają nam niezwykłą i nie do oszacowania spuściznę. Ale i inni wybitni artyści (Edward Steichen, Man Ray, Aleksander Rodczenko), choć portrety stanowią niewielką część ich dokonań, kierowali obiektywy swych aparatów na przyjaciół, co pozwala nam dzisiaj (poza stroną artystyczną) poszerzyć o nich wiedzę. Tradycje portretu nie ominęły również Polski. Karol Beyer, Walery Rzewuski i nieco później Witkacy, to z pewnością portreciści wybitni. Historia fotografii, ale także – co oczywiste – historia Polski wiele im zawdzięcza. Nazwisk fotografów zajmujących się portretowaniem ludzi można by przytoczyć z pewnością jeszcze bardzo wiele. Każdy z nich miał lub aktualnie ma, niemały wkład – jeśli nie twórczy, to zapewne historyczno-poznawczy. Sądzić więc należy, że fotografia portretowa ma się dobrze i może dzięki zapisowi cyfrowemu istnieje szansa, by zrealizować to, co nie udało się Augustowi Sanderowi – sportretować cały świat. Czy jednak na pewno będzie to obraz świata? Osobiście wątpię. Co zatem powoduje, że fotografowie, mając świadomość tego ograniczenia, dalej zajmują się portretowaniem? Dziedziną bez wątpienia trudną, wymagającą niezwykłego skupienia, doświadczenia i cierpliwości w relacjach model-fotograf. Obszarem działań artysty, który co prawda kreuje rzeczywistość (choć czasem w stopniu minimalnym), ale też siłą rzeczy poddany jest jej (tej rzeczywistości) wpływowi. I to w stopniu najbardziej odczuwalnym – bo drugiego człowieka. Jaką zatem strategię powinien przyjąć i jak dalece może ingerować na planie zdjęciowym? Wszak portret to za każdym razem nowe wyzwanie. To określona pozycja społeczna fotografowanego człowieka, jego postawa moralna, doświadczenie, ułomności, kompleksy, itd. To także często potajemna chęć i tęsknota, by fotograficzny wizerunek ukrywał prawdziwe bądź wyimaginowane wady. Czy wobec tak rozlicznych problemów przed jakimi staje fotograf i które musi rozwiązać (zwykle już na planie zdjęciowym), może istnieć jakiś uniwersalny, niezawodny klucz. Jakiś rodzaj wytrycha do ludzkiej duszy?
      Nie przypuszczam, by rady psychologa przyniosły tu oczekiwany i dobry skutek. Wydaje się, że jedną z cech, które winien posiadać portrecista to intuicja i umiejętność słuchania drugiej osoby. Gdy połączy je z dobrym warsztatem fotograficznym, otwiera się szansa na zrealizowanie twórczej idei. Obserwując przez ostatnie lata pracę Marcina Sudzińskiego, nabieram przekonania, że te cechy posiadł w stopniu wystarczającym, by móc kontynuować swój, na lata obliczony, projekt fotograficzny. Kim są portretowani przez niego ludzie? Nie ma tu wspólnego mianownika, bo zarówno ich wiek, profesje, zainteresowania, a także stopień zażyłości są bardzo różne. Duże grono to znajomi. Drugą grupę stanowią osoby – z jemu znanych powodów – o na tyle interesujących osobowościach, że chwilowe nimi zauroczenie trwa do dzisiaj. Z racji wykonywanych obowiązków służbowych portretuje także osoby publicznie znane. To trzecia grupa. Czy jest więc możliwe, by tak biegunowo od siebie odlegli ludzie poddali się rygorom fotografa i by zauważalne było jednocześnie jego piętno odciśnięte na tychże fotografiach?       Pokazywane na tej wystawie portrety zaświadczają o tym dobitnie. To rodzaj dyskursu między fotografem a jego modelem, studium wzajemnej akceptacji i nadzwyczajnego zaufania. W niemałym stopniu wpływa na to drewniana, wielkoformatowa kamera, minimalna ilość (lub zupełny brak) jakichkolwiek rekwizytów, oszczędne światło i duża swoboda modela (Marcin z zasady nie narzuca niczego osobie fotografowanej). To właśnie użycie takiej kamery stało się kluczem do tego, by fotografowane osoby w czasach cybernetyczno-informatycznych, mogły się nasycić pięknem upływającego czasu. Fotografowanie stało się rytuałem, rodzajem dziewiętnastowiecznego performance. Czasem fotografowana osoba ma okazję uczestniczyć w alchemicznych zabiegach przygotowywania kolodionowych negatywów. Świadomość znalezienia się w wehikule czasu działa jak narkotyk, ale też pobudza wyobraźnię. Fotografa i fotografowanego. Niezmiernie istotne jest także to, że Marcin Sudziński wyczuwa kolodionowe pułapki, powierzchowny często powab i szczęśliwie nie forsuje tej techniki, ale też nie stroni od niej w uzasadnionych przypadkach. I jeszcze jedna znamienna cecha jego fotografii. Otóż ja nie dostrzegam istotnej różnicy pomiędzy fotografiami Marcina wykonanymi w atelier, a tymi wykonanymi w plenerze. Na jednych i na drugich czas odmierza bowiem nie elektroniczny zegar, a piaskiem wypełniona klepsydra. Właśnie tacy niespieszni (bez względu na swój wiek), wydają się być portretowani. I aby nikt nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, fotografie, dzięki świetnemu warsztatowi przyprószył od razu patyną. Tak jakby chciał je natychmiast zabalsamować i uchronić przed wpływem czasu.
 
Lucjan Demidowski

Marcin Sudzinski


http://www.galeriaff.infocentrum.com/2012/sudzin/sudzi_p.html


Pamiętam pierwsze portrety na dużych kliszach wykonywane na początku 2010 roku. Dziewiętnastowieczna kamera trafiła w moje ręce wędrując z jakiegoś atelier w Genui przez pracownię Rafała Biernickego w Sandomierzu. Stara optyka różniła się znacznie od współczesnej i przysparzała trudnych wówczas do rozwiązania, technicznych problemów. Nie było migawki. Trzeba było ustalić światło dla zabytkowych szkieł, na które szczęśliwie trafiłem. Voigtlander-Petzval z połowy XIX wieku należał do Stanisławy Siurawskiej, jednej z najstarszych lubelskich fotografek, której w 1962 roku Ludwig Hartwig napisał na odwrocie pamiątkowej fotografii dedykację: z wyrazami uznania. W jaki sposób tak cenne szkło trafiło w ręce Siurawskiej już nigdy się nie dowiem. Pozostaje tylko dopowiedzieć sobie historię, która być może zaczęła się w Białogardzie zaraz po wojnie. Duże klisze były mi obce, postępowanie z nimi dość niepewne. Czasem nie wiadomo było jakiej są czułości, jak dawno temu straciły termin ważności, jak były przechowywane. Europejski standard w formacie 24x30 cm wycofano niemal zupełnie. Pozostało jeszcze to, co prywatnie magazynowali fotografowie. Od samego początku postanowiłem aranżować spotkania i fotografować ludzi. Nie chciałem kierować obiektywu na martwe natury. Wiązało się to z koniecznością przebywania sam na sam z fotografowanym, często od momentu założenia błony do kasety, aż do wywoływania kliszy. Jedna sesja mogła trwać zatem do kilku godzin. Szybko zauważyłem, że na takich sesjach dzieje się coś poza samą fotografią. Tak, jakby była ona jedynie pretekstem, a nie celem spotkania, choć oczywiście każdy z nas tego obrazu w napięciu oczekiwał i to on w końcu wieńczył spotkanie. Technika nie pozostawała bez znaczenia. To ona powodowała spowolnienie całego procesu, przez co zmusiła mnie do podporządkowania się upływającemu czasowi. Niczego nie dało się przyspieszyć. Ale to zatrzymanie, bardziej niż mnie, dotknęło fotografowanego. To on tkwił w milczeniu przed kamerą długie minuty, w ciszy skąpo oświetlonej pracowni. Wspierając głowę o metalową podporę ustawioną dokładnie za nim patrzył w dużą soczewkę. Co tam widział? Własny obraz obrócony do góry nogami. Jak odczuwał moją obecność? Byłem zakryty dużym kawałkiem czarnego sukna i wychodziłem spod niego, gdy trzeba było skorygować coś na planie. Rzadko wtedy rozmawialiśmy, bo to przeszkadzało w pracy. Musiałem wykonać wszystkie czynności bardzo precyzyjnie, a to wymagało skupienia. Inaczej pojawiały się błędy, których skutkiem było powtarzanie wszystkiego na nowo. Takie sesje przeradzały się w rozmowy towarzyszące wywoływaniu błon obracanych przeze mnie rytmicznie w dużym tanku na rolkach (co kojarzyło mi się zawsze z mantrą). Zrozumiałem, że taka forma powstawania portretów jest najbardziej bezpośrednia, a seanse fotograficzne pozwalają otwierać się fotografowi na fotografowanego i vice versa.
      Gdy na przełomie lutego i marca 2010 roku Marek Szyryk zaprosił mnie na lekcje mokrej metody kolodionowej postanowiłem wykorzystać ją do swoich sesji tworząc własne negatywy. Powstawało dużo płyt, ale tylko kilka z nich jestem w stanie dziś zaakceptować. Nie znalazłem powodu zastosowania tej metody do moich portretów i wróciłem do ciętych klisz. Kolodionowy proces pozwolił mi jednak na większą swobodę pracy, był świetną lekcją cierpliwości i manualnej sprawności, a nade wszystko zabierał na długie spacery moją wyobraźnię. Dzięki temu (oraz młodopolskiej literaturze, po którą równolegle sięgałem) zetknąłem się z zagadnieniem spirytyzmu w fotografii, co stało się powodem kolejnych inspiracji i fotograficznych przygód.
      Kiedy zacząłem zestawiać ze sobą powstające portrety zauważyłem, że są one niezwykle indywidualne, a wizerunki silnie oddziałują nie tylko na samych portretowanych. Założyłem, że moja działalność portretowa powinna trwać przez lata. Wyobraziłem sobie wielką galerię twarzy, kompletnie różnych, mimo tych samych zastosowanych środków i narzędzi. Każda z nich to oddzielna historia, osobny świat spotykający się czasem ze sobą na ulicach jednego miasta.
      Od pewnego czasu gromadziłem też papiery fotograficzne, które otrzymywałem w prezencie od swoich starszych kolegów fotografów. Największą partię bezcennych papierów dostałem od Jana Magierskiego, z którym latem 2010 roku przewoziliśmy pracownię. Były to materiały wyprodukowane kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu, dawno po terminie ważności. Papier ten znacznie różnił się od współcześnie produkowanych przede wszystkim warstwą srebra i gramaturą, fakturą i tonem, skalą odwzorowania szczegółów i odcieniami szarości. Podwójnej grubości Kodak Polymax Fine-Art, Agfa MCC 118, Agfa-Gevaert Portiga-Rapid doskonale nadawały się do kopiowania z moich klisz, wywoływanych na bazie receptur Wojciecha Tuszko, a spisanych przez niego w tekście z okazji setnej rocznicy powstania Rodinalu. Bez trudu pogodziłem się z niskim kontrastem i szarościami zamiast czerni, do których z resztą czułem wielki sentyment przez kontakt z Bogdanem Konopką i jego fotografią. Miałem ostatnią okazję, by móc pracować na świetnych materiałach z minionej epoki i zrobić z nich pożytek. Były to bowiem materiały portretowe, które, jak wiele na to wskazuje, nie wrócą już do fotografii.
      Ta wystawa oprócz prostego tytułu powinna mieć także swoją dedykację, tak jak fotografie podpisywane kiedyś na odwrocie. Chciałbym więc dedykować ją wszystkim moim portretowanym, z którymi miałem okazję złączyć spojrzenie. Cóż lepiej pozostawia ślad spotkania dwojga ludzi niż wspomnienia i fotografia?


Friday 31 May 2013

Je suis le meme...


Zależnie od miejsca, osób, okoliczności byłem mądry, głupi, prostak, wyrafinowany, milczek, niższy, wyższy, płytki lub głęboki, byłem lotny, ociężały, ważny, żaden, wstydliwy, bezwstydny, śmiały lub nieśmiały, cyniczny albo szlachetny... czymże nie byłem? Byłem wszystkim!

Witold Gombrowicz 

Torrentius


Wspaniale zwodniczy Torrentius drwi z wysiłków badaczy, pragnących określić jego rangę i miejsce w historii sztuki. Nie mieścił się w życiu, daremno go szukać w podręcznikach, w których wszystko z czegoś wynika i wszystko układa się w grzeczne wzory. Jedno jest pewne, że w swojej generacji był zjawiskiem zupełnie wyjątkowym, jakby bez wyraźnych artystycznych antenatów, konkurentów, naśladowców, uczniów, malarzem rozsadzającym schematyczne podziały na szkoły i kierunki.
Dlatego zapewne obdarzono go niezbyt jasnym tytułem „mistrza iluzorycznego realizmu''. Cóż to znaczy?
Po prostu oddanie osób, rzeczy, krajobrazów tak, że wydają się jak żywe, nie tylko łudząco
podobne, ale tożsame z modelem. Ręka wyciąga się instynktownie, pragnąc wyzwolić z ram uśpione egzystencje. Dawni mistrzowie apelowali nie tylko do oka — ale budzili inne zmysły — smak, węch, dotyk, słuch nawet. Więc obcując z ich dziełami odczuwamy najzupełniej fizycznie — kwaśny smak żelaza, zimną gładkość szkła, łaskotanie brzoskwini i welurów, łagodne ciepło glinianych dzbanów, suche oczy proroków, bukiet starych ksiąg, powiew nadciągającej burzy.
Kompozycja Torrentiusowego dzieła jest prosta, niemal ascetyczna. Obraz zbudowany na osi
poziomej i pionowej, czyli oparty na schemacie krzyża, może stanowić wdzięczny materiał dla zwolenników analizy formalnej, ich trochę szkolarskim poszukiwaniom — równoległych, przekątni, kwadratów, kół i trójkątów.


Monday 13 May 2013

David Guttenfelder about North Korea


some of the photos: http://www.washingtonpost.com/world/inside-north-korea-2011/2011/12/19/gIQAwoHh3O_gallery.html#photo=1 http://davidguttenfelder.com/ on Instagram http://instagram.com/dguttenfelder

Saturday 20 April 2013

fellini a bergman


kino Felliniego było tetralnie przerysowane, pełne humoru, dowcipu, krzykliwości typowo włoskiej, temperamentu, swojskości, ale też magii, życzliwości, familiarności, satyry
Bergman-to kino innego sortu - temat wyobcowanie, poszukiwań Boga, który milczy, cierpienia jednostkowego, generalnie jego filmy są mocno egzystencjalne, raczej pesymistyczne, a może po prostu takie głębokie życiowo, o problemach róznych

Tuesday 9 April 2013

sztuka



 wielka sztuka – tzw AWANGARDA – czyli sztuka tworzącą nową jakość jest zawsze odpowiedzią i przetworzeniem najsubtelniejszych i najgłębszych aktualnych procesów cywilizacyjnych i naturalnych jakie się toczą na naszej planecie.



Sztuka bowiem jest zapisem “stanu podskórnego wrzenia” Rzeczywistości wokół nas – ale też wizualizuje nam (obrazuje) aktualne stany Rzeczywistości i toczące się aktualnie procesy. Te jej zobrazowania z kolei stają się bodźcami do analitycznych ujęć i opisów – są katalizatorami, wyzwalaczami przeczuć , które wszyscy nosimy w sobie choć nie potrafimy ich osobiście ująć w formę ani wyrazić. Dopiero spojrzenie w dzieło, przeżycie emocji z nim związanych jest jak spojrzenie przez okno na zewnątrz lub jak wejrzenie we własne odbicie w lustrze. W jednej chwili wiemy o co chodzi – i można wykonać następny krok na drodze własnego rozwoju.

Rob Hornstra


William and Kid http://www.borotov.nl/ mamiya 7 II HOrsemann large format

Monday 1 April 2013

The Apprenticeship of Duddy Kravitz

It's the post WWII era. Taxi driver Max Kravitz, who pimps on the side, lives with his two grown sons - early twenty-something medical student Lennie Kravitz, and late teen Duddy Kravitz, who has just graduated from high school - in the working class Jewish neighborhood of Montréal. Lennie receives all the positive attention from family and others of authority in the neighborhood, especially from Max's businessman brother, their Uncle Benjy, who is financing Lennie's medical school education, while Duddy is on the most part neglected. The only elder in the family and in the neighborhood who shows Duddy any respect is their zaida. As such, Duddy aspires to his zaida's assertion that land ownership is the way to make a name for oneself, especially after Duddy finds a lake, the entire property around which he would like to purchase. With only his ingenuity and chutzpah at hand, both of which he has plenty, Duddy embarks on one get rich scheme after another to make money to buy the land, usually following the belief that doing favors for those in power will yield financial favors in return. By Duddy's side through many of these schemes is his French-Canadian Catholic girlfriend Yvette, who loves Duddy but hates how he reduces his affections for her to economic terms. Yvette stays with Duddy despite the probability that there is no long term future for them due to their religious differences. The primary questions become whether Duddy's high risk ventures will ultimately result in his end goal of being able to buy all the land, whether this goal is worth it at any cost, whether he will garner respect from his family and the community, and whether he will find true happiness and ultimate fulfillment in achieving these.

Sunday 31 March 2013

STORM BOY 1976 dir Henri Safrans

Storm Boy, based on a novel by Colin Thiele, is one of the most cherished of Australian classic films. It has a deep emotional clarity that appeals to children and adults alike, making it timeless. The landscape of the Coorong wetlands, bleak and beautiful and windswept, becomes a refuge for the broken, the loveless and the outcast an alternate Garden of Eden, in which a different version of Australia might seem possible a kind of hermits utopia. The film is clearly about much more than the boys love of the pelican, which he calls Mr Percival. It touches on race relations, ecology, the breakdown of families, white and black law and questions of prior ownership, but the themes are seamlessly woven into the story. Much of the power comes from the elemental beauty of Geoff Burtons camerawork (his work on Sunday Too Far Away, with a different colour palette, has a similar expressiveness), and from director Henri Safrans sensitive handling of the performances.

talat darvinoğlu



Co jest takiego wyjątkowego w surrealizmie, co Pana w nim pociąga? 

Zdawałoby się, że prymat podświadomości nad racjonalizmem i rozsądkiem. O to w tym wszystkim chodzi. Absurd. Wraz z narodzinami surrealizmu podświadomość zaczęła odgrywać istotną rolę. Stała się autentycznym zjawiskiem. Ten z pozoru błahy przypadek, wniósł do sztuki wszystko, co najlepsze. Odkrył nowe źródła inspiracji. Artyści zaczęli funkcjonować gdzieś na granicy jawy i snu. Proces twórczy, który dotąd opierał się na racjonalnych założeniach, stał się nagle spontaniczny. To dało drogę wewnętrznej wolności intelektualnej, a co za tym idzie, myśli, która eliminowała rozum. Wyzbycie się niepotrzebnego materializmu. W takim wypadku podświadomość stała się najbardziej obiektywnym narzędziem w rękach artysty. Podobnego zdania był mój przyjaciel-malarz Piotrek Mosur, który powtarzał, że tylko szkice mają siłę przebicia, szybszego, a więc trafniejszego zapisu myśli. Z drugiej strony, narodzinom ruchu surrealistycznego towarzyszyła krytyka społeczeństwa drobnomieszczańskiego, co w zupełności mi odpowiada.

http://www.artysta.pl/artykuly/pokaz/terazniejszosc,zawsze,jest,zla,rozmowa,z,talatem,darvinolu-1116

www.cargocollective.com/darvinoglu

Wednesday 27 March 2013


?- Malarze holenderscy malowali ludzi starych i pokurczonych. Nie ukrywali brzydoty swoich modeli, ale pokazywali ich piekno, bo mieli dystans do swego tworzywa.


W naszej piramidzie jestesmy zarazem tworzywem i twórcami. Otóz gdyby ktos byl niedoskonaly fizycznie nie wiedzialby gdzie konczy sie i gdzie zaczyna sie jego brzydota. I nie sposób zeby mial wlasciwy dystans do samego siebie. To jest powód, dla którego sadze, ze osobiscie, nie moge juz dluzej brac udzialu w tej gimnastyce. Nie umiem znalezc dystansu.

- Dlaczego?

- Nie moge byc równoczesnie twórca i tworzywem. Mam chyba prawo wyboru.

Kutiman mixes

Gudzowatego wybor


http://www.projektprzetwornia.com/wyniki-pierwszego-etapu-projektu-przetwornia/

Michael Ackerman


Kronika, Bytom


EYES on sky


Thursday 31 January 2013

The sessions 2012 dir. Ben Lewin

Dotknięty paraliżem mężczyzna postanawia poznać smak seksu. W tym celu opłaca terapeutkę, której specjalnością jest leczenie zahamowań seksualnych.

Paradise: Love 2012 dir. Ulrich Seidl

http://www.filmweb.pl/reviews/Sugar+mama+all+inclusive-12841

NIghtwatching 2007 dir. Peter Greenaway


Akcja filmu rozpoczyna się w 1642, w roku w którym Rembrandt przyjmuje zamówienie na grupowy portret amsterdamskiej kompanii strzeleckiej. Obraz ten nazwany "Straż nocna", posłużył Rembrandtowi jako dowód oskarżenia w sprawie ujawnienia spisku, jaki miał zamiar wybuchnąć wśród kupców, którzy należeli do owej amsterdamskiej kampanii.





Life of Pi dir. Ang Lee


Ekranizacja powieści Yanna Martela. Podczas morskiej podróży z Indii do Kanady statek z całą rodziną Pi Patela tonie. Bohaterowi udaje się przetrwać na łodzi z hieną, orangutanem, zebrą i tygrysem.

Saturday 19 January 2013

Matador 1986 dir. Pedro Almovadar


As I Am from dir. Alan Spearman

Chris Dean’s heart stopped when he was two. He died but he came back. When Chris was five, his father was murdered, riddled by more than 20 bullets in a gang shootout. At age 18, Chris gained national attention when he introduced President Barack Obama at his high school graduation. Chris is an observer and philosopher who has always had a few things to say about life from his vantage point in South Memphis. He and Emmy-Award winning filmmaker Alan Spearman walked the neighborhood for eight weeks observing and recording what became the script of As I Am. This film floats through this remarkable young man's landscape, revealing the lives that have shaped his world. Poetic and powerful imagery, captured by Spearman and cinematographer Mark Adams, combines with the young philosopher’s trenchant observations about life.

 http://www.roguefilmschool.com/about.asp



As I Am from alan spearman on Vimeo.

Photojournalist Alan Spearman’s short film As I Am is a work of urban poetry, spoken and visual, about life in the Memphis projects through the eyes of a young black man who grew up there. An Emmy Award-winning filmmaker and staff photographer at The Commercial Appeal, Spearman made As I Am to kick off the paper’s ongoing project about poverty.

more: http://www.pdnonline.com/features/Picture-Story-A-Gui-7319.shtml

Sunday 13 January 2013

Le fantôme de la liberté (1974) Luis Bunuel's

The Phantom of Liberty // El fantasma de la libertad [Luis Buñuel] - One of Luis Bunuel's most free-form and purely Surrealist films, consisting of a series of only vaguely related episodes - most famously, the dinner party scene where people sit on lavatories round a dinner table on, occasionally retiring to a little room to eat.

Munich 2005 dir. Steven Spielberg



Film przywołuje dramatyczną historię masakry jedenastu izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium w 1972 roku. Ludzie ci zostali wzięci jako zakładnicy przez palestyńską organizacje terrorystyczną Czarny Wrzesień. Avner (Eric Bana) jest agentem wywiadu izraelskiego obarczonym misją poprowadzenia tajnego oddziału, którego zadaniem jest wytropienie i zabicie Palestyńczyków podejrzanych o zorganizowanie i przeprowadzenie ataku. Opowieść skupia się na osobistych rozterkach, jakie ten akt przemocy wzbudził w zespole i w sumieniu człowieka, który nimi dowodził.


Cook the Thief His Wife & Her Lover dir. Peter Greenaway 1989


Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek

Albert Spica to pozbawiony zasad moralnych, okrutny gangster, a zarazem wielki miłośnik wyrafinowanej sztuki kulinarnej, która to pasja ma niejako nadrabiać jego ogólną gruboskórność i prostactwo. Jego ulubionym mistrzem kuchni jest będący na jego usługach kucharz Richard, prawdziwy artysta w swym fachu. Oprych każde popołudnie spędza w jego restauracji, gdzie godzinami raczy się wysublimowanymi daniami z najwyższej półki. Kolejną miłością Spicy jest jego żona Georgina, znużona już życiem u boku bezwzględnego tyrana kobieta. Pewnego dnia, podczas pobytu w restauracji Richarda, Georgie, jak nazywa ją małżonek, poznaje antykwariusza Michaela, mężczyznę będącego całkowitym przeciwieństwem nieokrzesanego Alberta. Te dwójkę błyskawicznie połączy namiętny romans, a miejscem ich codziennych schadzek stanie się właśnie świątynia ucztowania gangstera i jego świty. Kiedy zaś ten dowie się o zdradzie żony, postanawia ukarać jej kochanka w wyjątkowo okrutny sposób... 

John Carter 2012


Saturday 5 January 2013

Samsara 2011 dir. Ron Fricke

Samsara to ciągły przepływ, powtarzający się cykl narodzin, życia i śmierci. U Rona Fricke'a nie ma on religijnej konotacji, odnosi się raczej do logiki, wedle której zorganizowany jest świat. Świat piękny i straszny, uwodzicielsko-sensualny i okrutny jednocześnie. 

Dwadzieścia lat po premierze "Baraki" Ron Fricke wraz z operatorem i producentem Markiem Magidsonem znów zabiera publiczność w podróż po różnych zakątkach świata, by skłonić nas do medytacyjnego namysłu. "Samsara" przedstawia sceny zrealizowane w 25 krajach i przeszło stu lokalizacjach. Wraz z reżyserem udajemy się do Chin, Tybetu, do serca Afryki, japońskich metropolii i południowoamerykańskich lasów, by zobaczyć świat w ciągłym ruchu. Życie i śmierć, natura i kultura, miasto i dzika przyroda – ich obrazy splatają się w opowieść o przepoczwarzającym się świecie. 

"Samsara" olśniewa. Zdjęcia kręcone na taśmie 70 milimetrów oddają wizualne piękno miejsc odwiedzanych przez twórców. Fricke realizował ten film przez przeszło pięć lat, zbierając materiały, robiąc dokumentację i zdjęcia. Do ostatecznego montażu wybrał tylko najlepsze. Widać to na ekranie, który ożywa intensywnymi kolorami, imponuje kompozycją kadru, czystym pięknem prezentowanych widoków. Ale "Samsara" to coś więcej niż zbitek uroczych zdjęć z katalogu National Geographic. To także symboliczna opowieść o świecie jako miejscu dziwnych transformacji, nieustannych przeobrażeń i podobieństw. 

Fricke widzi zaskakujące analogie w różnych częściach świata, kulturach i społecznych strukturach. Z obrazów pozornie odmiennych buduje wyraziste wizualne i intelektualne rymy. Pomarańczowe stroje więźniów przypominają ubrania tybetańskich mnichów, zdjęcia tłumu przelewającego się przez ulice amerykańskiej czy japońskiej metropolii sąsiadują z ujęciami z fermy kurcząt stłoczonych na małej przestrzeni i traktowanych jako przedmiot handlowej wymiany. Przerażające zbliżenia robotów o perfekcyjnie odwzorowanej ludzkiej fizjonomii Fricke zderza z ujęciami z wyborów miss, gdzie dopracowywana do perfekcji gestykulacja młodych dziewczyn pozbawia je jakiegokolwiek indywidualizmu. Tak oto reżyser tworzy opowieść o świecie rozdartym między sprzecznościami, skrajnie różnym, ale działającym wedle tej samej, tajemnej mechaniki. 

Olśniewających obrazów jest w "Samsarze" wiele. Ale najpiękniejsza w opowieści Fricke'a jest scena ukazująca mnichów usypujących misterną mandalę. W filmie pojawiają się kilkakrotnie, a my mamy świadomość, że ich dzieło wymaga niezwykłej precyzji, oddania i czasu. Kiedy kończą, bez żalu niszczą piękny efekt ich prac. Także w filmie Fricke'a efektowna uroda obrazów nie jest najważniejsza. Liczy się proces zmian, który pokazuje reżyser. Kontemplacja świata jako miejsca, gdzie piękno i okrucieństwo tworzą niezwykłą mieszankę. 

Bo Fricke zachęca nas do uważnego patrzenia. Do dostrzegania niezwykłości w miejscach z pozoru banalnych i w sytuacjach, jakich pełno jest w naszym życiu. Ilustrowana muzyką Lisy Gerrard i zespołu Dead Can Dance "Samsara" to film bezsprzecznie piękny. Choć pozbawiony dialogów, nie nudzi. Bo Magidson i Fricke okazują się świetnymi montażystami, a dziewięćdziesięciominutowa opowieść żyje dzięki rytmowi. Dla tych, którzy przed laty zachwycali się "Baraką", a także serią  "Koyaanisqatsi", "Powaqqatsi"  i "Naqoyqatsi" Godfreya Reggio, "Samsara" jest pozycją absolutnie obowiązkową.