Pages

Tuesday 24 January 2012

Carnage/Rzez dir. Roman Polanski



Trudno nazwać ten film komedią, to raczej dramat o ludzkich emocjach, dążeniu do władzy, przemocy, maskach jakie nosimy i pozorach jakie stwarzamy, skłania do myślenia, ale nie robi tego bardzo nachalnie. Gdyby nie świetna gra aktorska, film byłby dla mnie po prostu słaby.
Myślę sobie, że to bardzo amerykański film i dla amerykanów dedykowany.

Gainsbourg dir. Joann Sfarr

cyt. filmweb


Autor "Gainsbourga", podobnie jak bohater filmu, jest Żydem i ten aspekt uczynił w obrazie kluczowym dla całej postaci. Poznajemy Luciena Ginsburga (pod tym nazwiskiem urodził się Serge Gainsbourg) jako wygadanego kilkulatka dorastającego w okupowanym przez nazistów Paryżu. Choć tupetu mu nie brakuje (potrafi poprosić modelkę, by pozowała dla niego nago), to jednak pochodzenie daje mu się we znaki, w trakcie wojny - w sposób oczywisty. Ale po niej problem pochodzenia nie znika, pozostaje nieuleczalny kompleks. Film przedstawia go bardzo namacalnie, w postaci "Gęby" - karykaturalna, na wpół animowana kukła z wielkim nosem jak cień podąża za Gainsbourgiem, namawiając go do działania. "Gęba" to nie tylko żydostwo bohatera. To także jego pozytywna motywacja i jego demon; czasem przekleństwo, czasem błogosławieństwo. Przypomina mu o inności, a także o prostym fakcie, że mimo sławy, pieniędzy i uwielbienia pozostaje brzydalem z wielkim nosem.


Nie mam pojęcia, w jakim stopniu taka artystyczna wizja sobowtóra odpowiada faktycznemu charakterowi Gainsbourga. Czy należy go opisywać przez pewną schizofreniczność, przez wyobrażone postaci? Ale nawet jeśli piosenkarz nie podpisałby się pod takim obrazem swojego życia, to na ekranie pomysł sam się broni. Sfar, dzięki oryginalnej wizualnej wyobraźni, tworzy ciekawą alternatywę dla psychologizujących dramatów "o życiu i twórczości".

Są tu cudownie surrealistyczne scenki, jak nocna wizyta u Juliette Gréco: stremowanemu Serge'owi (i jego Gębie) drzwi otwiera czarna kotka, która pełni rolę służącej i mówi ludzkim głosem. Czy można było lepiej poprzedzić obecność na ekranie tajemniczej, nieskazitelnej Gréco? W "Gainsbourgu" sporo tego typu nieoczywistych zabaw literacko-filmowych, absurdalnych skojarzeń. Na pewno lepiej oddają one klimat paryskiej bohemy niż oklepane, zanurzone w dymie i pobrudzone farbą sztampowe obrazki z Montmarte'u.

Właśnie takie pomysłowe sceny jak opisana powyżej są najmocniejszą stroną filmu Sfara – atrakcyjne same w sobie nie zmierzają do generalizacji. Jakby autor komiksów dbał o anegdotki, a nie dążył do opowiedzenia i zrozumienia całości życia pieśniarza (co zresztą potwierdza jego końcowa deklaracja). Przez to wielka groza istnienia, która niewątpliwie czai się w życiorysie Gainsbourga, tylko przemyka z boku niektórych kadrów. Lęki zostają szybko rozbite zgrabną ripostą, piosenką.
 
Za to w filmie nie brakuje zmysłowości. Reżyser eksponuje fakt, że przez łóżko Gainsbourga przewinęło się kilka najpiękniejszych Francuzek epoki. Momenty, jak Brigitte Bardot (Laetitia Casta wydaje się stworzona do tej roli) tańczy w samym prześcieradle przy pianinie Gainsbourga, tylko z pozoru są błahe, tak naprawdę stanowią istotę tej filmowej biografii. Ciała, gesty, pełne podtekstów dialogi królują przez pierwszą połowę filmu. Nie ma samego seksu, obserwujemy jedynie nieustanne dążenie do niego, nienasycenie kobietami i życiem w ogóle. Symboliczne spełnienie (już z kolejną kochanką, Jane Birkin) następuje dopiero po napisaniu "Je t'aime... moi non plus". Piękna, filmowa wizja. Nieważne, na ile prawdziwa.

O Gainsbourg:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Serge_Gainsbourg
About:
http://en.wikipedia.org/wiki/Serge_Gainsbourg


Monday 23 January 2012

Transhumanistyczna ideologia


Po raz pierwszy człowiek może wpływać na procesy życiowe, układając żywe komórki niczym klocki lego. Perspektywy są oszałamiające: tworzenie zupełnie nowych organów ciała. Czy staniemy się nieśmiertelni?

Władymir Skułaczew wygląda jak typowy profesor z bajek dla dzieci: siwe włosy, zmierzwiona broda, grube szkła okularów, za duża wypłowiała marynarka; na czarnej tablicy kreśli krzywe i wypisuje wzory matematyczne. Ale nie jest szaleńcem ani samozwańczym wynalazcą. Oficjalnie wspiera go prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, a miliarder Oleg Deripaska i państwowa korporacja Rosnano finansują jego badania (440 mln euro). Profesor jest członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk, a na Uniwersytecie Moskiewskim pracuje w Instytucie Fizyko-chemicznej Biologii. Kieruje projektem zmierzającym do uzyskania – na bazie tzw. jonów Skułaczewa, innowacyjnych antyutleniaczy – preparatu zwalczającego skutki „wieku podeszłego" (słowo „starość" mało komu przechodzi teraz przez gardło, w każdym razie z prac naukowych zniknęło zupełnie). Na razie badania prowadzone są na myszach, a ich wyniki są obiecujące. Zespół prof. Skułaczewa obiecuje, że preparat dla ludzi będzie gotowy za pięć lat.

Rosjanie mówią w związku z tym o przełomowej koncepcji i nadziejach na farmaceutykę przyszłości. Amerykanie ich nie lekceważą, a już na pewno nie w słynnym MIT (Massachusetts Institute of Technology w Bostonie), gdzie zespół pod kierunkiem prof. Leonarda Guarente pracuje od lat nad wykorzystaniem genów do przedłużania życia. Uaktywnienie genu zwanego Klotho (od greckiej bogini przeznaczenia) sprawia, że myszy w „zaawansowanym wieku" są sprawniejsze, zdrowsze od swoich rówieśniczek i przeżywają je o jedną trzecią. Gen SIRT1 przedłuża życie drożdży o70 proc. Podobnie gen PNC1 przedłuża życie komórki o połowę. O sprzyjanie długowieczności podejrzewany jest resweratrol, substancja najobficiej występująca w czerwonym winie.

I człowiek stworzył życie

Skułaczew i Guarente nie są odosobnieni. W tysiącach laboratoriów na świecie tysiące uczonych depcze im po piętach. Bazując na genach, jonach, resweratrolu i tylko oni wiedzą na czym połamali zęby alchemicy: do stworzenia eliksiru młodości, cudownego środka zatrzymującego proces starzenia się.

Joel de Rosny w swojej najnowszej książce „E l'home crea la vie" (I człowiek stworzył życie) nazywa naukowców parających się tym zagadnieniem „bohaterami rewolucji biologicznej, jaka nigdy nie miała miejsca w dziejach. Doprowadzili oni ludzkość do niewyobrażalnych dawniej granic i proponują przekraczanie najbardziej drastycznych tabu, ba, nawet wchodzenie w boskie kompetencje".

Zanosiło się na to już kilka dekad temu, ale kto słucha naukowców? Politycy na pewno nie. W 1958 roku francuski badacz Jean Rostand przewidywał te zmiany, mówił o nadciągającej erze Homo biologikus i o tym, że życie ludzkie z całą pewnością drastycznie się wydłuży. Roland Moreau, francuski lekarz i biofizyk, autor książki „L'immortalite est pour demain" (Nieśmiertelność nadejdzie jutro), napisał: „Dziś już wiemy, że »maszyna ludzka« zaprogramowana jest do działania przez określony czas, średnia długość życia, z punktu widzenia biologii, powinna wynosić około 120 lat. Toteż teoretycznie mamy szansę dożywać takiego wieku, a niektórzy powinni go przekraczać".

Można wygrywać z losem

Jeśli wierzyć statystykom, co druga dziewczynka, która teraz się rodzi w rozwiniętych krajach europejskich i w Japonii, będzie stulatką. Natomiast taki los czeka wszystkie (statystycznie) dzieci przychodzące na świat urodzone w tych krajach, począwszy od roku 2027. Z tego wynika, że wiele spośród tych dzieci będzie świętować 130. urodziny. Sprzyjają temu: lobby prozdrowotne, spychanie palaczy na margines, eliminowanie z diety cukru i tłuszczu, regularne uprawianie sportu i ćwiczeń fizycznych. Coraz dłużej żyją osoby chore na AIDS i dotknięte nowotworami.

Co więcej, medycyna w coraz większym stopniu potrafi pomagać ludziom, którzy mają geny niesprzyjające długowieczności. I coraz lepiej radzi sobie z tak zwanymi chorobami starości, w rezultacie, ludzie cierpiący na alzheimera i parkinsona na początku XXI wieku żyją o kilkanaście lat dłużej, niż gdyby urodzili się tylko o pół wielu wcześniej.

– Czynniki genetyczne wpływają na niektóre choroby, ale także po prostu na starzenie się komórek. Jeden z niemieckich zespołów prowadzi badania z udziałem 138 japońskich stulatków. Uzyskane dotychczas wyniki świadczą o tym, że wyposażenie genetyczne w niewielkim stopniu, ale jednak, sprzyja długowieczności. A to oznacza pole do popisu dla nauki, która może sprzyjać korzystnym genom i eliminować niekorzystne, w ten sposób przedłużając ludzkie życie – uważa Roland Moreau.

Doktor Serge Braun, dyrektor naukowy Francuskiego Towarzystwa Miopatii (choroby, w których dochodzi do uszkodzenia mięśni i w rezultacie do ich osłabienia), nie ukrywa entuzjazmu: –Badania genetyczne prowadzą do wykrycia wielu mechanizmów starzenia się. Na przykład progerii, czyli zespołu Hutchinsona- Gilforda, genetycznie uwarunkowanej choroby charakteryzującej się przyspieszonym procesem starzenia. Dotknięte tą chorobą dwudziestoletnie osoby umierają ze starości. I oto zespół badaczy z Marsylii potrafił zidentyfikować białko anormalnie gromadzące się w komórkach takich osób. Okazuje się, że podając dostępne leki stosowane w innych przypadkach, można powstrzymywać tę groźną kumulację białka.

Medycyna regeneracyjna

Ile czasu musi upłynąć, aby w walce z losem mieć większe szanse niż on? Tego jeszcze nikt nie wie. Wskazówką niech będzie fakt, że trzeba około 15 lat, aby bioaktywny lek przeszedł wszystkie niezbędne testy i mógł być skomercjalizowany. To długo. Jednocześnie jednak obecnie w wielu laboratoriach świata prowadzone są eksperymenty z setkami takich preparatów. Co będzie, gdy choćby tylko połowa z nich okaże się skuteczna?

A przecież już teraz udaje się hodować komórki skóry, odtwarzać tkankę kostną, ścięgna. Udaje się to w wyniku wprowadzania w odpowiednie miejsca organizmu odpowiednich komórek, aby wypełnić ubytek. Z tego powodu laboratoria interesują się salamandrami, ponieważ ten gatunek odznacza się zdumiewającymi właściwościami regeneracyjnymi.

Dążenie do długowieczności jest przepotężne, a wrota do niej – jak się dziś wydaje – szeroko otwarte. Ale czy przekroczenie ich progu i znalezienie się po drugiej stronie jest bezpieczne? W przypadku Europy rysuje się całkiem realna perspektywa długowieczności naturalnej, wiek 100 lat Europejczycy będą już niedługo osiągać masowo bez manipulacji genetycznych, tylko dzięki odpowiedniej diecie, odpowiedniemu trybowi życia i odpowiedniej opiece zdrowotnej.

Ale to oczywiście człowiekowi nie wystarczy, bo mu nic nie wystarczy. Osiągnąwszy wiek matuzalemowy, zechce dożywać stu lat w dobrej formie, a nawet sprawny seksualnie. Naukowcy widzą coraz wyraźniej, że aby to osiągnąć, nie wystarczą: dieta, ruch i regularne wizyty u lekarza. Dlatego w Stanach Zjednoczonych mówi się wprost o długowieczności wspomaganej genetycznie w odróżnieniu od naturalnej. I to właśnie niektórych niepokoi.

Intelektualna prowokacja

„H+" – takim znakiem posługuje się Francuskie Towarzystwo Transhumanistyczne. Przed swoimi członkami stawia jasno określony cel: stworzyć „człowieka plus".

Transhumanistyczna ideologia narodziła się w Stanach Zjednoczonych wlatach90. ubiegłego wieku. Transhumaniści są przekonani, że nauka i technika są w stanie poprawiać cechy fizyczne i mentalne człowieka, przezwyciężać jego ograniczenia. Szczególne nadzieje wiążą z neuro-, bio- i nanotechnologią. Według roztaczanej przez nich wizji dzięki manipulacjom genetycznym ludzie, oprócz dłuższego życia, będą mieli mocniejsze kości, mięśnie, lepszą pamięć, będą zdolniejsi. Ideologia ta nie wyklucza także łączenia ludzi i maszyn.

Raymond Kurzweil, jeden z teoretyków amerykańskiego transhumanizmu, jest przekonany, że mniej więcej po upływie dekady statystyczna długość życia będzie rosła o rok – co roku.

Z kolei profesor Aubrey de Grey, genetyk z brytyjskiego Uniwersytetu Cambridge, niestroniący od intelektualnej prowokacji, twierdzi, że starość to choroba taka sama jak inne, a skoro tak, da się ją leczyć: zaleczyć – na pewno, a wyleczyć –być może. W związku z tym jego zdaniem wyłania się realna perspektywa nieśmiertelności człowieka. – Prawdopodobieństwo, że człowiek, który dożyje tysiąca lat, już przyszedł na świat, sięga 80 proc. Ludzkie ciało jest złożoną machiną, której planów nie posiadamy. Ale, jak wszystkie machiny, może być niezniszczalne, działać wiecznie, jeżeli jego obsługa jest właściwa, zużyte części są zastępowane nowymi, bardzo dobrej jakości. Innymi słowy, starość da się zreperować, a komórki mogą być wieczne – twierdzi prof. Aubrey de Grey.

Czy należy się cieszyć na zapas? Naukowcy uważają, że piłka jest teraz po stronie polityków. Chodzi o stronę etyczną takiego przedłużania życia.

Jeszcze przez jakiś czas możemy nie brać na serio perspektywy tysiącletniego życia, ale już tylko przez jakiś czas. Bo potem nadejdzie epoka, do której pasują słowa Woody Allena: „Wieczność się dłuży, zwłaszcza pod koniec".

LICZBY

Najdłużej na świecie żyły:

Jeanne Calment, Francja – 122 lata 164 dni
Shigechiyo Izumi, Japonia – 120 lat 237 dni
Sarah Knauss, USA – 119 lat 97 dni
Lucy Hannah, USA – 117 lat 248 dni
Marie-Louise Meilleur, Kanada – 117 lat 230 dni
Maria Eswther Capovilla, Ekwador – 116 lat 347 dni
Tane Ikai, Japonia – 116 lat 175 dni
Elizabeth Bolden, USA – 116 lat 118 dni
Carrie White, USA – 116 lat 88 dni
Kamato Hongo, Japonia – 116 lat 45 dn

http://www.rp.pl/artykul/774489,793395-Starosc-umiera.html?p=1

Jamie Cullum music list on 17.01.2012 Zoe Rahman



Jamie Cullum plays an hour of jazz music and features British jazz composer and pianist Zoe Rahman in session at the BBC Maida Vale studios.

As well as her personal music projects, Zoe Rahman works with the likes of Courtney Pine and Clark Tracey's New Quintet, and on other projects within the UK jazz scene and abroad. Tonight, she performs tracks from her forthcoming album Kindred Spirits.



Nat King Cole — The Lighthouse In The Sky
Nat King Cole Sings Hymns and Spirituals, Capitol Records

The Neil Cowley Trio — Rooster Was A Witness
The Face Of Mount Molehill, Naim Jazz

Quantic and Alice Russell — Look Around The Corner
Look Around The Corner, Tru Thoughts

Duke Ellington — Very Special
Money Jungle, Blue Note Records

Billie Holiday — My Man
Lover Man, Decca

Zoe Rahman — My Heart Dances, Like A Peacock, It Dances / Butlers Of Glen Avenue (Live At Maida Vale)

Zoe Rahman — Down To Earth (Live At Maida Vale)

Michael Kiwanuka — I Need You By My Side
I’m Getting Ready EP, Communion Records

John Coltrane — Fifth House
Coltrane Jazz, Atlantic

Jill Scott — I’m Prettier
The Original Jill Scott from the Vault, Vol. 1, Hidden Beach Records

Saturday 21 January 2012

A Lesson in Ballen Photography

Roger Ballen takes us on a journey through 25 years of his work documenting the marginalised rural communities of South Africa.

Here for the 17th Biennale of Sydney, Roger asks some of the big questions in documentary photography discussing objectivity and how to assemble the intricate details that tie a photograph together.

Ballen's images have been described as dark, strange and humorous. He discusses the undefined territory between fiction and reality and how nothing is repeatable.

This artist talk was filmed on Cockatoo Island on Saturday 15 May 2010 for the 17th Biennale of Sydney: http://www.bos17.com/

More about Roger Ballen:
http://rogerballen.com/

For more COFA Talks Online visit: http://online.cofa.unsw.edu.au


Thursday 19 January 2012

Tree of Life dir. Terrence Malick


Gdyby nie olbrzymie oczekiwania wobec Terrence'a Malicka, rozczarowanie "Tree of Life" nie byłoby tak duże. Film, na który wszyscy czekali, okazał się piękną wydmuszką. Mimo wszystko gwizdy, jakie rozległy się gdzieniegdzie na sali po pokazie prasowym, to już lekka przesada.

Wszyscy powtarzaliśmy jak mantrę, że Malick nigdy nie zrobił słabego filmu. I mimo powiewu kiczu ze zwiastunów "Tree of Life", chyba tylko najwięksi pesymiści spodziewali się, że ta sytuacja zmieni się już teraz. Trochę przypomina to przypadek Darrena Aronofsky'ego i "Źródła". Wówczas również ceniony, inteligentny reżyser wkroczył na tak pokrętne metafizyczne ścieżki, że tylko nieliczni za nim podążyli.

Malick przedstawiał niesamowite, w klimacie nieco biblijne historie w "Badlands" i "Niebiańskich dniach". Medytował nad naturą przemocy i człowieka w "Cienkiej czerwonej linii". Jego filmy, przy całej swojej urodzie, zawsze niosły potężny ładunek emocjonalny. A dla krytyków stanowiły wymarzony materiał do analizy ze względu na bogate konteksty intelektualne. W każdym z poprzednich przypadków twórca celował wysoko, ale trafiał bezbłędnie. Za tymi filmami stał filozof: wątpiący, przyglądający się światu z trwogą i rozwagą. Ukazujący jego piękno i okrucieństwo w uczciwy sposób.

Tym razem reżyser zamienił się w demiurga. Nie wiem, czy po "Podróży do Nowej Ziemi" ewoluowały jego filozoficzne poglądy, w każdym razie "Tree of Life" od pewnego momentu ogląda się jak opowiastkę zrobioną przez pewnego swojego zbawienia, nieskażonego wątpliwościami kaznodzieję. Losy rodziny, której syn zginął, stają się jedynie pretekstem do tego, by wprost nam powiedzieć: Nie lękajcie się. Może to i fantastyczne przesłanie, niestety na ekranie wypada naiwnie. Czy to wina widza, skażonego sceptycyzmem, któremu trudno, nawet w kinie, uwierzyć w Boga i człowieka? Chyba nie, bo wciąż powstają filmy, które tak mądrze mówią o religii, że trafiają również do niewierzących. Jednak to raczej przywilej kameralnych produkcji. A "Tree of Life" na pewno taką nie jest. I nie grzeszy skromnością. Chce ogarnąć wszechświat, opowiedzieć o grzechu, nienawiści do ojca i na dodatek – stworzeniu świata. Traktat, w zamierzeniu o podstawowych kwestiach egzystencjalnych, w efekcie staje się przeglądem zapierających dech w piersiach widoków. Mamy w filmie Malicka fantastyczne zdjęcia z mikro- i makrokosmosu, typowe dla niego panoramy mórz, traw, amerykańskich przedmieść, urocze, lecz nie ckliwe sekwencje o tym, jak małe dziecko poznaje otoczenie. Towarzyszy im chóralno-kościelna muzyka skomponowana przez Alexandre'a Desplata. – Patrzcie i podziwiajcie, jaki świat (a właściwie mój film) jest piękny – tyle i tylko tyle twórca zdoła nam przez to powiedzieć.  

Brad Pitt i Jessica Chastain grają bardzo dobrze: na niskim kluczu, bez fajerwerków, jednak ukazali świetnie nawet drobne emocje. Tylko co z tego, jeśli mamy wrażenie, że ich postaci znalazły się w historii tylko po to, by kamera mogła pięknie wędrować  wokół nich, budować coraz bardziej wyrafinowane ujęcia? "Tree of Life" przytłacza i sprawia, że obrazy i opowiedziana w filmie historia zwykłego człowieka, który musi nieść swój krzyż, przestaje mieć znaczenie.

cyt.filmweb

dir. Rainer Werner Fassbinder - The Bitter Tears of Petra Von Kant


Najczęściej określano go mianem "enfant terrible niemieckiego kina". Znak rozpoznawczy: skórzana kurtka, niechlujny wygląd. Otwarcie przyznawał się do biseksualizmu - był dwukrotnie żonaty, choć jednocześnie nie ukrywał swoich licznych związków homoerotycznych (jego kochanek drużbował na jego drugim ślubie), świadomie wywoływał skandale obyczajowe, przez większą część życia brał kokainę. Przede wszystkim jednak szokował swoimi dziełami, wymierzonymi w hipokryzję burżuazyjnego społeczeństwa. Krytycy i widzowie kochali go lub nienawidzili. Rainer Werner Fassbinder to najważniejszy reżyser z powojennego pokolenia (z którego wywodzą się także Volker Schloendorff, Werner Herzog i Wim Wenders). Niektórzy twierdzą, że wraz z jego śmiercią skończyło się nowe kino niemieckie.

Przyszedł na świat 31 maja 1945 roku w mieszczańskiej rodzinie w bawarskim Bad Woerishofen. Jego ojciec był lekarzem, matka zaś tłumaczką (rozwiedli się w roku 1951). Fassbinder często wspominał, że w dzieciństwie czuł się samotny, brakowało mu miłości i zainteresowania ze strony rodziców. Od kiedy skończył siedem lat regularnie bywał w kinie, dokąd matka posyłała go, by móc spokojnie pracować w domu. Chodził do wielu szkół prywatnych i państwowych, lecz przed maturą zdecydował się przerwać naukę. Interesował go teatr. W 1967 roku Rainer Werner Fassbinder przystał do awangardowej grupy Action Theater, gdzie już rok później zadebiutował jako reżyser, wystawiając własny dramat "Dzieciorób" ("Katzelmacher").

Twórcza płodność Fassbindera szybko stała się legendarna. W ciągu szesnastoletniej kariery zrobił ponad 40 filmów; zdarzało się, że kręcił nawet sześć obrazów rocznie. Były to produkcje kinowe i telewizyjne, realizowane w ministudiu reżysera. Na filmowym dorobku Niemca swoje piętno odcisnął teatr. Stąd wywodziła się część słynnego zespołu aktorskiego, z którym współpracował przy niemal wszystkich swoich projektach. Stąd również pochodziła jego widoczna inspiracja teoriami Bertolda Brechta. Jednakże obok doświadczeń teatralnych, Fassbinder wykorzystywał doświadczenia kinomana. Jego pierwsze dzieła: Miłość zimniejsza niż śmierć czy Amerykański żołnierz to parodie filmu gangsterskiego, w których skrajna stylizacja mieszała się z niemal dokumentalną obserwacją świata. Szybko też ujawniła się fascynacja reżysera melodramatem, szczególnie w jego hollywoodzkim wydaniu z lat 50., którego idealnym przykładem były filmy Douglasa Sirka. Fassbindera w obrazach tych interesował przede wszystkim opis różnych rodzajów społecznej represji. W naturalny więc sposób jego wrażliwość na kwestie społeczno-polityczne wyrażała się w formie, która zdawała się kompletnie nie przystawać do tematu.

W swoim znacznym dorobku filmowym Rainer Werner Fassbinder dotykał bardzo różnych spraw. Można jednak wyróżnić trzy podstawowe wątki tematyczne, przewijające się w jego twórczości. Po pierwsze: wzmiankowane już tematy społeczne, które często prezentowane były w kameralnych dramatach, opowiadających o skomplikowanych stosunkach międzyludzkich. I tak na przykład rozpad więzi rodzinnych reżyser zilustrował w Dlaczego pan R. wpadł w amok czy w Whity. Natomiast już w 1969 roku powstała filmowa wersja Dziecioroba - portretu małżeństwa, które wykorzystuje (także seksualnie) swojego pracownika-imigranta. Przemoc, manipulacja, nienawiść w związkach pojawiają się w wielu obrazach Fassbindera, jak choćby w Handlarzu czterech pór roku (pierwszym sukcesie komercyjnym reżysera), w Opowieści o Effie Briest (będącej portretem kobiety, żyjącej z psychopatą) lub w brutalnej Chińskiej ruletce.

Po drugie: filmy o tematyce homoerotycznej, które można by określić mianem autobiograficznych. Oczywiście, skłonności seksualne Fassbindera ujawniały się w wielu filmach, homoseksualizm był jednak po raz pierwszy głównym tematem w Prawie silniejszego. W poruszającym obrazie Rok trzynastu księżyców niemiecki twórca przedstawił losy transseksualisty Erwina, dla którego odrzucenie przez najbliższych kończy się samobójczą śmiercią. Najpełniejszą manifestacją homoseksualizmu był jednak ostatni film Fassbindera, oparty na tekście Geneta Querelle. Reżyser po raz kolejny odwołał się do melodramatu, by opowiedzieć perwersyjną historię młodego marynarza, który poznaje uroki portowego życia. Do współpracy Niemcowi udało się zaprosić Jeanne Moreau i Franka Nero, w rolę tytułową wcielił się natomiast Brad Davis. Rainer Werner nie ograniczał się zresztą do opisywania męskich związków, realizując m.in. Gorzkie łzy Petry von Kant - opowieść o kobiecym trójkącie miłosnym (w jedną z głównych ról wcieliła się jego ulubiona aktorka, Hanna Schygulla).


Trzecim wielkim tematem w twórczości Fassbindera była historia Niemiec. Pod koniec lat 70. powstała tzw. trylogia niemiecka, której bohaterkami były kobiety. Małżeństwo Marii Braun (Schygulla) to historia powojennych Niemiec ironicznie ukazana przez pryzmat losów bohaterki; Lola (Barbara Sukowa) była remake'm Błękitnego Anioła; Tęsknota Veroniki Voss (Rosel Zech) opowiadała o aktorce, która nie może uwolnić się od wspomnień swojej współpracy z nazistami. Natomiast tłem14-odcinkowego, dziś już uznawanego za telewizyjny klasyk, serialu Berlin Alexanderplatz były Niemcy w okresie Republiki Weimarskiej.

Ciało Rainera Wernera Fassbindera znaleziono 10 czerwca 1982 roku w jego monachijskim mieszkaniu. W jego krwi wykryto śmiertelne stężenie kokainy, środków nasennych i alkoholu. Właśnie skończył postprodukcję Querelle i pracował nad scenariuszem filmu o Róży Luxemburg, do którego podobno chciał zaangażować Romy Schneider. Już wówczas, w wieku 37 lat, dla wielu był legendą. Zresztą umiejętnie tę własną legendę budował. Bezkompromisowy, często narażał się opinii publicznej swoimi kontrowersyjnymi poglądami, które chętnie wyrażał w wywiadach. Przeciwnicy Fassbindera oskarżali go o męski szowinizm, antysemityzm, a nawet homofobię. Bardziej bzdurnych zarzutów nie można sobie wyobrazić. Reżyser jednak sam je prowokował, świadomie drażniąc mieszczańską widownię. I jednocześnie marzył o statuetce Oscara.

Tuesday 17 January 2012

35


The main aim for the editorial team is to have an annual overview of the work of young artists. 


This work might indicate developments, trends and themes that are of importance to a new generation of artists - a generation that in due time probably will have an impact on the developments within the photographical field as a whole.


For this reason, we think an age limit of 35 years old is justifiable. By that time artists have finished their education long enough to have left the academy behind them and have developed a visual language of their own. At the same time, they are still young enough to further develop themselves, find their way in the photographical field and perhaps be influential for a substantial period.


Having said this, there is a difference between 'being talented' and 'being a talent'. 
Being talented isn't really related to age. 
Irving Penn was still very talented at a very old age.
Being a talent normally describes someone of a young age who has outstanding skills or abilities compared to a person of roughly the same age. 


In Foam Magazine we always pay attention to the work of truly talented photographers, but in our annual talent issue we present the work of artists we consider true talents.







Pepe Deluxé - A Night and a Day




http://asthmatickitty.com/

DM Stith " Pity Dance"

slodkie, przejmujace, w emocjach utrzymujace

a video, to porazka, cyt.
Such a good song. With the video it's so creepy. And so wonderful.






lyrics
http://www.songlyrics.com/dm-stith/pity-dance-lyrics/

mysl

Tęsknimy do czegoś co jest dla nas tak naprawdę niepoznawalne.

Midnight in Paris dir. woody Allen



Postaci historyczne w tym filmie pokazane są z dużą dozą humoru i przymrużonego oka, w krzywym zwierciadle. Są bardziej stereotypami niż prawdziwymi ludźmi, bo przecież wiemy o nich tylko tyle co znajduje się w różnych historycznych źródłach, nie są to informacje sprawdzone. Nie wiemy jacy byli naprawdę, żyjemy pewnymi wyobrażeniami, zarówno o nich jak i o czasach, w których żyli








Ladyhawke - Paris Is Burning


Jamie Cullum music list on 10.01.2012 Nigel Kennedy




Jamie chats to the British born violinist Nigel Kennedy, whose work has expanded from the classical repertoire of his early career to encompass jazz, klezmer and other genres.

The two chat about Kennedy's growing interest in jazz, where this began and how his classical roots impact his approach to this more free-form style. The interview is underpinned by short musical examples from Nigel Kennedy on his violin.


Ray Charles — I’m Movin’ On
1961: The Genius Sings The Blues, Atlantic Records

Jef Gilson — Modalite Pour Mini
The Best Of Jef Gilson, Jazzman Records

Esperanza Spalding — I Know You Know
Esperanza, Heads Up Records

Lucky Thompson — Takin’ Care N’Business
American Swinging In Paris, EMI

Stéphane Grappelli and Django Reinhardt — Nuages
Decca

Fats Waller — How Can You Face Me?
Handful Of Keys, RCA Victor

Nigel Kennedy — Sudel
Blue Note Sessions, Sony Music

Charles Mingus — Hog Callin’ Blues
Oh Yeah, Atlantic

Thelonious Monk — Bemsha Swing
Reflections, Vol 1, Prestige

Nigel Kennedy — Air
Four Elements, Sony Music

Marvin Gaye — What’s Going On
What’s Going On, Tamla

Paul Desmond And Gerry Mulligan — Blight Of The Fumble Bee
Two Of A Mind, RCA

Seu Jorge and Beck — Tropicália [Mario C 2011 Remix]
Red Hot + Rio 2, eOne Music


Thursday 12 January 2012

'Wiener Aktionismus' art group

This was a group of performance artists , but in my opinion many of their actions were created specifically for shooting  or filming. So we can treat some of their art action as kind of strategies for creating staged photography. The indication is that for them the main goal was to achieve some fleeting emotional states during the action and not just to create aesthetically beautiful photographs. But after many years these images are still attractive, even for people unfamiliar with the details and assumptions of the plan of action. This is because they have a unique emotional expression, and are visually stunning images. It feels as if to create it required a lot of special attention. They were created in order to make them objects of art, not just documentary photographs. But to understand them better it is worth taking a closer look at the objectives pursued by their creators.














 Viennese Actionism is one of the most important contributions of Austrian art to the international neoavantgarde of the 1960s that expanded the concept of art with multi-media, process-oriented and performative means of expression.  The aim of the protagonists of this movement was to use their mode of expression as representative of the post-war generation, to protest against the prevailing understanding of art at that time, and to express opposition to the Catholic-bourgeois way of life in post-war Austria.  

‘Vienna Actionists’ or ‘Viennese Actionism’ (‘Wiener Aktionismus’). These names applied to a group performance artists who worked together in the 1960s and who represent the most unsavoury, sadomasochistic trends in the genre. The three main members of the group were Gunter Brus, Otto Muehl and Hermann Nitsch, who first collaborated in 1961, and in 1966 began calling themselves the ‘Institut für Direkte Kunst’ (Institute for Immediate Art). Since the 1960s the artists  organised a series of actions which became notorious because of their disgusting, sadomasochistic content, involving nakedness, blood and the dead bodies of animals.

The movement was also known as ‘Wiener Aktionismus’ - the central idea that inspired the creators was ‘material action’, according to which the rituals and ceremonies shown by them were real, not pretended events as in conventional drama.  The artists were interested in artistic activities which blurred the boundaries between art and life. They sought to overcome the illusionism of the easel picture – and arrived at performative works intended to enable a perception of reality as unadulterated as possible. 
Muehl stated that Actionism was "not only a form of art, but above all an existential attitude". And Hermann Nitsch asked once “Do you feel that your performances can only exist as the performance itself, or can a videotape or film also work as an expression of your art?” The answer was “Film and video are only representations of the event. The event is a feast for the senses. It's very important to be in my performance to fully realize my art and my work. Without the smells of the carcasses and flowers, without the taste of the fresh meat and the wine, you are left with very little of the performance. To hear it, to taste it, to feel it, to see it... it is a feast of existence.

“The events they staged were frequently ritualistic in character, incorporating elements from ancient Greek ceremonies, Dionysian rites and Christian symbols such as blood, wine and the cross. In a number of performances the group enacted animal sacrifice, self-mutilation and drank urine.”
For these artists, the performances - that often violated social taboos - were some kind of catharsis.  They liberated the instincts that have been repressed by society. Ritualized actions often mimic traditional religions and cults and can at times present a highly theatrical view of the artist's role as a ‘shaman’, capable of redeeming society.

In one of his action in 1962 Hermann Nitsch “aimed at an ecstatic redemption through the powerful emotional experience of the physical contact with blood and by assuming the role of Christ. He replaced the canvas with his body and presented the artist as the locus of his work, whose inscription with bloody paint could generate an internal spiritual healing through the enactment of a pagan-Christian rite. Nitsch used a slaughtered lamb as a literal replacement for the Christ figure. He would skin and disembowel the carcass, splashing blood and entrails liberally over himself and the surrounding audience in order to provoke a direct visceral sensory experience that would allow emotions to surface and be released.”

For me, in retrospect these actions now seem a little shocking and naïve. But thanks to a fixation on photography and some understatement which this medium offers, these situations started to stimulate the imagination in isolation from their original context.
Perhaps the memory of those events is still alive in an attractive form, through this understatement in showing the whole picture that characterises the photo’s message. Revealing the truth only in a fragmentary way leaves the imagination plenty of room for conjecture.  And perhaps in this lies magic of photography.
text from b.s.

Cindy Sherman - Untitled film stills

Another artist who in his photographic works refers to iconography, and uses staging as a method of creative work, is Cindy Sherman.  In her work the artist does not confine herself to using only well-known themes of paintings. The source of inspiration is especially popular culture. One of the main issues that she analyses in her work is feminine identity and she does this by using iconic images that are easily recognizable in society. 



Sherman is an artist who uses herself as a model. But Sherman’s photography is not a matter of traditional self-portraits. Although she was the model in the photographs, she was not their subject. These are not self-portraits. The artist rather treats herself as the director and actor in one. Sherman creates theatrical settings with props and special backgrounds. She then takes her place in these scenes, transformed by makeup, wigs, costumes and sometimes special light to assume a general stereotypical female role.

 Her now famous series is ‘Untitled Film Stills’, made almost thirty-five years ago at the end of 1977.  The black and white photos, which number sixty-nine, were created such that they seem to have originated from existing films. They display the artist disguised as film stars in different backgrounds.  Sherman is the sole protagonist in every photograph, whether she is seen in the corridor, coming out of the building stairs,  or at night by the roadside. At times we see her in a neat jacket and a blonde wig, at others wearing an overall. Thematic and formal associations between the individual photographs are suggested, but remain vague. That name 'Untitled' underscores the deliberately generic nature of the images.  These are images that are fake stills from movies that were never made. 

Cindy Sherman prefers them to be known as “types” and feels that they represent female archetypes such as the archetypal housewife, the prostitute, the woman in distress, the woman in tears, the dancer, and the actress. In effect, artificial presented scenes enchain our attention “to the politics of representation, particularly as a response to a desiring male gaze pointing to and presenting clues toward deciphering the undercurrents of feminine cliché images, especially as to how it is defined through the representation of women in film.”  In this way Sherman’s images have raised challenging and important questions about the role and representation of women in society, the media and the nature of the creation of art.


text from b.s.

Boris Mikhailov - Case History

'Case History' explores the break-up of the Soviet Union by focusing on its human casualties - the homeless living on the margins of Ukraine’s new economic regime without social support or care. Published in 1999, it won the Krazna-Krausz Photography Book Award. This is a grim document and a work of fine art in one. The pictures are staged but the people posing for them are painfully real and the presented surroundings are part of their real life.


 The artist pays the homeless in the Ukrainian city of Kharkov to pose for him. He gets them to drop their trousers or open their ragged coats to show the camera their bodies - destroyed by alcohol and sickness - cheap tattoos and scars. Brutally exposing the poverty of their existence, but in their poses and gestures he is looking for a known scene from pictorial iconography. The artist sees it this way:

These are real people in Case History. The only thing that changes is how they are posed and that they are naked. I posed these people in poses that remind me of the history of art or of gestures that I saw in life. Sometimes I asked them to repeat a gesture that they made so I could photograph it. With Case History, I wanted to find a metaphoric image of life. For example, how do you show prostitution? Nakedness doesn’t begin to describe this condition, so I asked my models to pull up their clothes as a metaphor for their life. For Case History, old documentary methods weren’t possible—it was important and necessary for me to find new methods to show this life”.

In some respects Mikhailov thinks more like a painter than a photojournalist. His activity can be compared to those of artists like Philip-Lorca diCorcia and Jeff Wall, photographers whose staged, socially provocative stories refer to the tradition of painting. Only, with the difference that Mikhailov’s scenes are created strictly from what the artist unexpectedly encountered in the alleys of his city.


Mikhailov is not especially concerned with the personal particulars of his models. Under his direction the subjects are actors, who function mainly as allegorical symbols.  But “the artist does not avoid moral complexities, paying his models to pose in these ambiguous interventions, thus emphasising the tenuous relationship between photographer and model, voyeur and victim. It is Mikhailov’s intention to demonstrate the vulnerability and helplessness of his subjects, defending his belief that it is better to document and draw attention to the suffering and degradation of his subjects than to ignore it.”

This all means that in the artistic visions of Mikhailov, the line between documentary photography and painting is even more blurred.

 text from b.s.

Thursday 5 January 2012

Hrabia, Biskup, Kanclerz i Prezydent - SALO, czyli 120 dni sodomy

W większości krajów Salò do dziś nie weszło do powszechnej dystrybucji, a w czasie ewentualnych pokazów wyświetlana jest ocenzurowana wersja. Nie sądzę, aby przyczyną tego była śmiałość obyczajowa albo przepełnione okrucieństwem sceny. Wszak obecnie w kinach roi się od filmów dużo bardziej brutalnych i intensywniej epatujących erotyką balansującą wręcz na granicy pornografii. Tym co przeraża, boli, szokuje i nie pozwala obejrzeć filmu beznamiętnie jest oskarżenie, które Pasolini stawia nam, ludziom i naszej kulturze. (...)

Pasolini, za przykładem Sade’a, analizuje orgię chłodnym okiem analityka. Nie jest to jednak tylko opowieść o faszyzmie. Pasolini nie bez powodu sięga właśnie po prozę Markiza – symbol pewnej formacji intelektualnej, której początki można by wyśledzić już w renesansowej pochwale ludzkiego rozumu. Reżyser oskarża cała kulturę europejską o to, że wywyższając ludzki umysł, paradoksalnie, zapomina właśnie o człowieku. Szczególnie atakowani są moderniści, do sztuki których odwołuje się Pasolini przy pomocy licznych aluzji. Wypomina Włochom, szczególnie zaś przedstawicielom awangardy, których obrazy wiszą w pałacu w Salò, sympatyzowanie z faszystami. W końcowej scenie egzekucji przytacza jeden z utworów Pounda, wytykając mu tym samym współpracę z faszystowską władzą. Zaś dzięki swojej koncepcji kina, które stoi ponad językiem, w tym sensie, że odwołuje się bezpośrednio do rzeczywistości i przy jej pomocy jest interpretowane, artysta dotyka problemu śmierci Boga, władzy i rozrachunku z tradycją dużo skuteczniej od pisarzy i filozofów. Salò to studium śmierci modernizmu. "Arcydzieło" – jak mówili o filmie Fellini i Antonioni.


Ten potworny gwałt na duszach i ciałach młodocianych więźniów nie odbywa się w delirycznej atmosferze chaosu i bezprawia, lecz według ściśle i drobiazgowo opracowanych reguł. Ustanowienie praw, formułowanie kodeksu odbywa się powoli i ceremonialnie, jest bowiem jedną z najwyższych rozkoszy władzy. Dwie główne zasady będą rządzić stworzoną tu rzeczywistością absolutnej przemocy: kastowy podział minispołeczności i rytualność wszelkich praktyk. (...) Słowne tło tych praktyk stanowią fragmenty tekstów współczesnych nam egzegetów Sade'a (m.in. Rolanda Barthesa, Pierre'a Klossovskiego i Alberta Camusa), deklamowane przez cztery główne postacie. (...)

Pasolini twierdzi, że w filmie nie chodzi o przyrodzone defekty ludzkiej natury, mroczne instynkty tkwiące w podświadomości, ani nawet o faszyzm jako ich najbardziej jawną i cyniczną manifestację. Nieznośna w swojej potworności wizja ma być oskarżeniem władzy, która jest złem naczelnym, ponadczasowym.



Posiadający nieograniczoną władzę kaci stoją poza prawem, wolni do rozkoszowania się kim zechcą, i do zabicia kogokolwiek: tak, jak chciał Sade we „Francuzi, jeszcze jeden wysiłek...”. Dla Pasoliniego to Republika Salò okazała się ową wymarzoną przez Sade’a Republiką, republiką, w której odrzucono ostatni „przesąd”.

back to; http://usiasiusia.blox.pl/html/1310721,262146,14,15.html?10,2008

Wednesday 4 January 2012

Jamie Cullum music list on 03.01.2012 Robert Glasper

This week, American jazz pianist and producer Robert Glasper performs a track from his album In My Element and his version of Teen Spirit, in session at the BBC Maida Vale Studios.
Robert Glasper has worked with the likes of Christian McBride, Terence Blanchard and Roy Hargrove as well as many hip hop artists including Mos Def, Q-Tip, Kanye West and Jay-Z.

















Slim Gaillard — Momma’s In The Kitchen
Slim Gaillard In Chronology, Complete Jazz Series

Mary Lou Williams — Mary’s Idea
Andy Kirk And His Twelve Clouds Of Joy, Classics

Isobel Anderson — Resolution
Dark Path, Self-Released

The Horace Silver Quintet — The Natives Are Restless
Song For My Father, Blue Note

The Lloyd McNeill Quartet — Home Rule
Washington Suite, Soul Jazz

Nancy Wilson — My Sweet Thing
Yesterday’s Love Songs / Today’s Blues, Capitol

The Robert Glasper Experiment — F.T.B (Live At Maida Vale)

Buika — Nostalgias
En Mi Piel: The Best Of Buika, Warner

Monty Alexander — King Tubby Meets The Rockers
Harlem – Kingston Express, Motema Music

The Robert Glasper Experiment — Smells Like Teen Spirit (Live At Maida Vale)

Fats Waller — You’re Not The Only Oyster In The Stew
Fun With Fats, Charly Records

Tuesday 3 January 2012

Niewidzialne Imperium - New World Order Defined 1/13 PL


The Money Masters (napisy pl) 1/2

W filmie omawiane są koncepcje pieniędzy, długu i podatków oraz ich rozwój od czasów starożytnych do współczesnych. Film obejmuje historię: bankowości opartej na częściowej rezerwie, centralnej bankowości, polityki pieniężnej, systemu obligacji Skarbu Państwa i systemu Rezerwy Federalnej.


Margin Call, dir. J.C. Chandor


"Margin Call" to fachowy termin z dziedziny ekonomii, którym określa się: "Wezwanie do uzupełnienia depozytu zabezpieczającego dodatkowymi środkami, by pokryć pozycje. Ma miejsce po zmianie kursu niekorzystnej dla inwestora". J.C. Chandor wybrał go na tytuł swojego debiutu.
Z jednej strony, kołem zamachowym filmu, którego akcja rozgrywa się na dzień przed kryzysem, jest właśnie "Margin Call", widmo bankructwa, wiszące nad ogromnym bankiem, który wszedł w posiadanie bezwartościowych derywatów kredytowych. Teraz próbuje po cichu je sprzedać innym inwestorom, zatajając informację o ich rzeczywistej wartości. Z drugiej strony mechanizmy obrotu pieniędzmi, wynaturzenia systemu kapitalistycznego nie są sednem tego filmu.

Reżyser ukazał ludzką twarz każdej z postaci, ich decyzje z zewnątrz moga wydawać się bezduszne, ale po ukazaniu motywów, którymi się przy nich kierują sprawa przestaje byc już taka oczywista. Nie bez powodu Stanley Tucci w rozmowie z Demi Moore w jednej z ostatnich scen z filmu mówi, że tak na prawde nie ma wyboru. Wszyscy jesteśmy uwikłani w mechanizmy społeczno-gospodarcze, i tym samym wszyscy jesteśmy od siebie uzależnieni. Z jednej strony stworzyliśmy społeczeństwo które daje pozory bezpieczeńśtwa, a z drugiej wszytsko i tak sprowadza się do walki o przetrwanie, która zawsze odbywa się kosztem innych. To nie jest już tylko walka o to, by mieć coraz więcj, jak sugeruje autor recenzji, ale walka o być albo nie być. Nie bez powodu pojawia się też scena w kabriolecie, w której Paul Bettany mówi o tym, jaką rolę w rozpętaniu kryzysu wywołało społeczeństwo. Ludzie oczywiście chętnie obwinili by tych, którzy są na szczycie drabiny finansowej i podejmują decyzje, ale czyż tymi ludźmi nie kieruje ta sama tytułowa chciwość? Czyż nie tym właśnie jest ciągłe życie na kredyt, którego pobudką jest polepszenie swego stanu? Kredyt na dom, samochód i parę innych rzeczy na które tak na prawde nas nie stać. Film kwestię wskazywania winnych pozostawia otwartą, widz sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie.