Sen zajmuje w dziejach kina poczesne miejsce. Jedną z najczęściej przytaczanych anegdot o Alfredzie Hitchcocku jest ta, którą reżyser opowiedział podczas jednej ze słynnych rozmów z Francois Truffautem. Pewnego razu twórca "Ptaków" obudził się w środku nocy i czym prędzej zapisał treść swojego snu w przekonaniu, że uchroni tym samym od zapomnienia znakomity materiał na film. Kiedy obudził się rano, na kartce znajdowały się lakoniczne zdania tej mniej więcej treści: "Chłopak poznaje dziewczynę. Chłopak zakochuje się w dziewczynie. Chłopak traci dziewczynę".
Niewykluczone, że Michel Gondry zdobył pomysł na swoje dzieło w bardzo podobny sposób. Wyreżyserowane przezeń według własnego scenariusza "Jak we śnie" można by zapewne streścić za pomocą kilku zdań niemalże identycznych jak te, które z takim rozczarowaniem odczytał rano Hitchcock. Gondry postanowił jednak opowiedzieć tę niezwykle prostą historię kierując się logiką snu. Podążył za luźnymi skojarzeniami, przeniósł na ekran wszystkie gromadzone na jawie emocje, które dopiero w onirycznym świecie zostają przyobleczone w fantasmagoryczne kształty, zarazem fascynujące i budzące lęk.
Surrealistyczne love story, opowiadające historię zwariowanego artysty zawieszonego pomiędzy światem marzeń sennych a rzeczywistością. Nieśmiały grafik Stephane nauczył się manipulować swoimi snami. Na co dzień projektuje kalendarze z roznegliżowanymi dziewczynami, a w przerwach - śniąc, przenosi się do zakręconego i kolorowego świata, w którym bezbłędnie rozgrywa najlepsze momenty swojego życia. Gdy na jawie poznaje Stephanie, desperacko pragnie zabrać ją w podróż po swoich snach.
Związek Stephana i Stephanie, choć pełen momentów autentycznej radości, stoi nieustannie pod znakiem zapytania. Emocjonalne rozchwianie, rozmowy przybierające nieoczekiwany obrót - wszystko to wskazuje, że jakiś zasadniczy brak porozumienia utrudnia relacje między dwojgiem ludzi, których pcha sobie w ramiona nawet zbieżność imion.
No comments:
Post a Comment