Wspaniale zwodniczy Torrentius drwi z wysiłków badaczy, pragnących określić jego rangę i miejsce w historii sztuki. Nie mieścił się w życiu, daremno go szukać w podręcznikach, w których wszystko z czegoś wynika i wszystko układa się w grzeczne wzory. Jedno jest pewne, że w swojej generacji był zjawiskiem zupełnie wyjątkowym, jakby bez wyraźnych artystycznych antenatów, konkurentów, naśladowców, uczniów, malarzem rozsadzającym schematyczne podziały na szkoły i kierunki.
Dlatego zapewne obdarzono go niezbyt jasnym tytułem „mistrza iluzorycznego realizmu''. Cóż to znaczy?
Po prostu oddanie osób, rzeczy, krajobrazów tak, że wydają się jak żywe, nie tylko łudząco
podobne, ale tożsame z modelem. Ręka wyciąga się instynktownie, pragnąc wyzwolić z ram uśpione egzystencje. Dawni mistrzowie apelowali nie tylko do oka — ale budzili inne zmysły — smak, węch, dotyk, słuch nawet. Więc obcując z ich dziełami odczuwamy najzupełniej fizycznie — kwaśny smak żelaza, zimną gładkość szkła, łaskotanie brzoskwini i welurów, łagodne ciepło glinianych dzbanów, suche oczy proroków, bukiet starych ksiąg, powiew nadciągającej burzy.
Kompozycja Torrentiusowego dzieła jest prosta, niemal ascetyczna. Obraz zbudowany na osi
poziomej i pionowej, czyli oparty na schemacie krzyża, może stanowić wdzięczny materiał dla zwolenników analizy formalnej, ich trochę szkolarskim poszukiwaniom — równoległych, przekątni, kwadratów, kół i trójkątów.
No comments:
Post a Comment